Recenzja filmu

Boscy (2021)
Mariano Cohn
Gastón Duprat
Penélope Cruz
Antonio Banderas

Boska Komedia

Twórcy błyskawicznie wchodzą na odpowiednie tory i z niebywałą, niemal chirurgiczną precyzją wbijają satyryczne ostrze tam, gdzie najbardziej boli. Nie zostawiają suchej nitki zarówno na
Złote Globy, Złota Palma, Srebrny Lew, Srebrna Muszla… Niestety nie wymieniam laurów, którymi obsypano brawurową satyrę "Boscy", lecz tylko niektóre z nagród demonstracyjnie niszczonych przez ekscentryczną reżyserkę Lolę Cuevas na oczach unieruchomionych, obwiązanych folią aktorów: Félixa Rivero i Ivána Torresa. Radykalnym, wręcz szokującym gestem, artystka unieważnia znaczenie prestiżowych, pożądanych totemów przyznawanych filmowcom na międzynarodowych festiwalach i ceremoniach. Tym samym skłania mężczyzn pracujących z nią nad nowym dziełem, a także widzów nazbyt sugerujących się liczbą nominacji i statuetek, do gwałtownej transformacji – zerwania z obsesyjnym przywiązywaniem wagi do subiektywnego wyboru gremiów i rywalizacji autorów oraz do niestawiania znaku równości między sztuką i prymitywnym wyścigiem szczurów. (Auto)terapeutyczny, świecki rytuał, jakiego we współczesnym kinie jeszcze nie widzieliśmy, nieoczekiwanie okazuje się jedną z wielu genialnych atrakcji, które przyszykował argentyński duet Gastón Duprat-Mariano Cohn.


Punktem wyjścia "Boskich" jest pomysł właściciela imperium farmaceutycznego i milionera Humberto Suáreza, by tropem horacjańskiego wiersza "Wybudowałem pomnik", zostawić po sobie coś trwalszego niż majątek i firma. Świętujący 80. urodziny potentat pragnie sfinansować realizację wybitnego filmu, który ma być ekranizacją nagrodzonej Noblem powieści. W tym celu zatrudnia utytułowaną i cenioną przez krytyków reżyserkę Lolę Cuevas, a ona proponuje mu zaangażowanie do projektu dwóch, zupełnie różnych aktorów. Félix Rivero to bowiem globalna marka, bożyszcze tłumów i synonim latynoskiego kochanka, zaś Iván Torres para się przede wszystkim teatrem, w którym osiągnął wysoką pozycję. Lola dostrzega w nich idealny materiał na odtwórców ról zwaśnionych i znienawidzonych braci, uchylając szufladkę z napisem "przeplatanie się życia ze sztuką". Akcja "Boskich" obejmuje serię efektownych prób do filmu oraz następujące po nich przyjęcie i premierowy pokaz dzieła na festiwalu.

Twórcy błyskawicznie wchodzą na odpowiednie tory i z niebywałą, niemal chirurgiczną precyzją wbijają satyryczne ostrze tam, gdzie najbardziej boli. Nie zostawiają suchej nitki zarówno na zamożnych kapitalistach, instrumentalnie wykorzystujących ludzi kultury, reżyserach-demiurgach stosujących osobliwe metody prób i doprowadzających aktorów na skraj emocjonalnego przeciążenia, jak i na gwiazdorach filmowych i teatralnych, z których pierwsi obnoszą się ze swoimi sukcesami i sławą, a drudzy pogardzają "zwyczajnym widzem", komercją i lepiej zarabiającymi kolegami po fachu.


Choć Duprat i Cohn zdobyli już sporo wyróżnień na świecie i nie mogą narzekać na anonimowość, nie dziwi, że właśnie oni ośmielili się wbić kij w (filmowe) mrowisko. Każdy, kto zapoznał się z wyświetlanym w Polsce "Honorowym obywatelem", wie, iż Argentyńczycy niezwykle zręcznie żonglują komediowymi chwytami, za pomocą których przemycają gorzkie prawdy o stanie umysłu artystów, środowiskowych patologiach, a nawet małostkowości i intelektualno-moralnym skarleniu współczesnych elit. "Boscy" dystansują jednak poprzednie osiągnięcia duetu, wyróżniając się piekielnie błyskotliwymi i ironicznymi scenami, które z marszu zyskają status kultowy. Myślę zwłaszcza o tragikomicznym fragmencie, w którym Lola każe aktorom siedzącym pod zawieszonym na dźwigu głazem recytować z zaangażowaniem dialogi. Nie zdradzę, czym w rzeczywistości okazuje się wielka skała, ale groteskowy potencjał kontrowersyjnego pomysłu zasługuje na gromkie brawa. Równie wybitne jest odgrywanie pocałunków z Dianą, córką Humberto Suáreza, które po kolei praktykują Félix, Iván i reżyserka otoczeni grupą mikrofonów.  Reszta podpatruje i rejestruje odgłosy intymnego aktu przez słuchawki. Sytuacja nie tylko odstrasza leciwego milionera, lecz również dobitnie akcentuje różnicę pomiędzy trojgiem głównych bohaterów. Félix jak zwykle się popisuje i wciela w nieposkromionego macho, Iván zdradza brak obycia z kobietami, a Lola sprytnie inscenizuje ćwiczenie, by spełnić erotyczne pragnienia. 

Nakreślone w scenariuszu figury ożywia najczystszą, ekranową energią fenomenalne, aktorskie trio. W interpretacji bajecznie ucharakteryzowanej Penélope Cruz, która kreuje najciekawszą postać od czasu "Przerwanych objęć", Lola jawi się jako niezależna, władcza i mająca pełną kontrolę nad procesem twórczym artystka. Nic sobie nie robi z uwag Ivána, zalotów Félixa ani drobnych wątpliwości pana Humberto, stawiając dobro filmu ponad międzyludzkie niesnaski, kaprysy możnych tego świata i wyskakujące po drodze przeszkody. Twórcy "Boskich" na szczęście nie idealizują wizjonerskiej i wymagającej reżyserki, zwracając uwagę na jej autorskie obsesje, manipulatorskie zabiegi czy graniczące z arogancją traktowanie dziennikarzy. Tuż obok Cruz, na słowa, obelgi i noże pojedynkują się Antonio Banderas w autoironicznym, bufonowatym wcieleniu Félixa oraz Oscar Martínez kontynuujący owocną współpracę z argentyńskim duetem jako rozmiłowany w kulturze wysokiej Iván. Rozpoznawalny pod każdą szerokością geograficzną Hiszpan jednocześnie śmieje się z własnego wizerunku i obnaża hipokryzję hollywoodzkich sław, które kupczą emocjami, cierpią na kompleks niższości i boją się zdemaskowania. Z kolei Martínez, pewnie najlepszy z wielkiej trójcy, plastycznie portretuje teatralnego idola pozornie plującego na wszystko, co mainstreamowe i popularne, a skrycie marzącego o wygraniu Oscara i wyjściu z zatęchłego, artystowskiego podziemia. Obserwowanie interakcji doświadczonych i giętkich aktorów, którzy wreszcie mogą sobie pozwolić na nieskrępowane, komiczno-dramatyczne popisy, przypomina wsłuchiwanie się w arię operową na trzy głosy. Niby artyści "śpiewają" osobno, a wypływa z nich jeden, doskonale zharmonizowany dźwięk. 


Na koniec wspomnę o oryginalnym tytule, "Konkurs główny", który w kontekście całego, autotematycznego filmu i dotychczasowego pominięcia go przez liczne składy jurorskie, urasta do rangi symbolu. Na każdym prestiżowym festiwalu rzeczony konkurs wyłania dzieła honorowane najważniejszymi nagrodami w branży. Ich laureaci zostają namaszczeni na mistrzów kina lub utwierdzeni w przekonaniu o własnej wielkości. Co zatem sprawiło, że "Boscy" nie otrzymali żadnego wyróżnienia w Wenecji, a zamiast tego Złoty Lew powędrował do przeciętnego i pozbawionego narracyjnego nerwu "Zdarzyło się"? Czyżby złożone z uznanych nazwisk jury poczuło się urażone tak zjadliwą, idącą po bandzie i zostawiającą po sobie jedynie zgliszcza satyrą? Jeśli poszukamy punktów odniesienia dla utworu Duprata i Cohna, od razu nasuną nam się skojarzenia z klasykami hiszpańskiego prowokatora Luisa Buñuela, króla parodii Mela Brooksa czy gigantów Commedia all'italiana. Trudno o lepsze referencje i podparcie ryzykownej tezy, iż "Boscy" nie zostali pominięci na Lido z przyczyn czysto artystycznych. Skoro jednak, zdaniem Loli, trzeba zabić w sobie przywiązanie do nagród-totemów, po prostu zachwycajmy się przebojowym filmem i nie odwracajmy wzroku w stronę pustej gabloty, którą mogłyby zapełnić cenne trofea. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones